niedziela, 14 lutego 2016

Mamuśki, czyli za co kocham bieganie

    Bycia idealną ciężarną nie będę mogła odhaczyć jako "projektu" wykonanego na 100%. Bogatsza o nowe doświadczenia, zweryfikowałam też poglądy na bycie idealną matką. Idealną nie będę. Będę po prostu najlepszą matką dla swojej Małej Pańci.

    Wyobrażenia o mojej przyszłej roli nabierają wyraźnych kształtów dzięki obserwowaniu bliższych i dalszych znajomych z dziećmi, dzięki rozmowom ze spodziewającymi się dzieci, dzięki lekturom, szkole rodzenia, przegadywaniu pragnień i marzeń z Maćkiem.


    Wiem też na pewno, że nie chcę być tzw. mamuśką. Poświęcającą się dla dziecka, mówiącą tylko o nim i jego kupkach. Taką, która nie pamięta, że dziecko ma też ojca, a ona partnera. Dawno nie widziała dorosłych ludzi. Mamuśka ma jeszcze wiele innych, smutnych cech. Szkoda wymieniać.

    Ja uwielbiam dziarskie babeczki, które w ciąży i po: biegają, kijaszkują, ćwiczą, pracują (tylko jeśli to kochają), rozwijają się zawodowo, bronią doktoraty, udzielają się społecznie, studiują, podróżują, traktują swoje dziecko dojrzale, nie zamykają się w czterech ścianach. Kocham babeczki, które są szczęśliwe i zdają sobie z tego sprawę. A od czasu do czasu każda może popaść w mamusiowatość i takie mamy prawo, a co!

    Mam głęboką wiarę w to, że mimo wszelkich przeciwieństw można w sytuacji bycia mamą pozostać także sobą - z czasem dla siebie, pasjami, wyzwaniami, celami, realizowanymi marzeniami. Oczywiście, że jest trudniej! Nieprzespane noce, krzyki i ryki, niepokoje, karmienie i milion innych niedogodności. Z drugiej strony - pokazywanie swojego świata dziecku. Przeżywanie z nim niesamowitej przygody, już od pierwszej sekundy życia. Uczenie go, przekazywanie wartości, tego co mamy w sobie najlepsze.

    Śnię często na jawie, że na spacerach z Młodą będę mieć na sobie legginsy, na ręku garmina, a na nogach asicsy, wstawać z pierwszym porannym krzykiem (moim, Maćka lub Młodej) i cisnąć do lasu, sapać na podłodze z Chodakowską albo wyciskać sztangę w klubie, podczas gdy dziecię będzie drzeć ryja w bujaczku obok. Robić podmianki z Maćkiem podczas biegania w górach i treningu crossfit, zabierać Pańcię na zawody, tulić na mecie, ściskać na przepaku, podawać cyca przez drzwi sali wykładowej, szybko zrzucić co trzeba, wzmocnić się i wrócić do aerobiku, mojej pasji i pracy.

    Dam też wykazać się ojcu. Już się garnie do karmienia (jest ekspertem od butelek, gdyby ktoś potrzebował, wkrótce ogarnie też laktator i mrożenie mleka), ćwiczy nocne pobudki i przewijanie, nie może doczekać się noszenia w chuście i już obmyśla dogodne trasy na bieganie z mini Małą Pańcią. Sam mi powiedział, że ten rok będzie należał do mnie. Bo widzi, ile kosztuje mnie ciąża, z ilu rzeczy trzeba było zrezygnować, odpuścić, ile utyć. Jestem pewna, że nie są to słowa rzucane na wiatr. Maciek udowadnia to przez całą ciążę. Wspiera, motywuje, emocjonuje się moimi kilometrami i "dokonaniami" sportowymi. Docenia i komplementuje. Nie wiem jak on to robi, ale nawet teraz, gdy przypominam spasłe, niezdarne i spuchnięte foczydło, zwiększające wieczorem swoją objętość o jakieś 30%, bez możliwości zginania nóg i rąk, czuję się szczupła i wysportowana jak kilka miesięcy temu (no, może do momentu spojrzenia w lustro).

    Widzę, że posiadanie pasji i fascynacji jest niezwykle energetyzujące dla związku. Prawie 13-letniego związku. Emocjonujemy się z Maćkiem swoimi celami i planami, codziennym dążeniem do ich realizacji. Snujemy konkretne plany, które napędzają nas do działania, do patrzenia w przyszłość jak biegacz na starcie swojego kluczowego wyścigu. Z radością, przebieraniem nogami i motylkami w brzuchu. Wspominamy 4 ostatnie lata, od kiedy towarzyszy nam bieganie i czujemy, że to były dobre lata, które zostawiły nam cudowne obrazy pod powiekami.

    Plany można modyfikować. Wolimy mieć ambitne, żebyśmy potem (pomimo "obcinania" różnych punktów) byli mimo wszystko zadowoleni z naszego życia. Wierzymy w ludową prawdę, że szczęśliwi rodzice to szczęśliwe dziecko.

    Nie ma sukcesu bez krwi, potu i łez. Tego nauczyło mnie bieganie, za to je kocham. Zwycięstwo okupione prawdziwą walką i rzetelnymi przygotowaniami smakuje najlepiej. Stare, dobre powiedzenie potwierdza, że łatwo nie będzie, wiem to. Ale z jeszcze większą pewnością mogę stwierdzić, że na pewno BĘDZIE WARTO! I ciekawie.

    PS. Przed nami ostatnie tygodnie. Nie wiemy, ile ich będzie. 1? 5? Gwarantuję, że będę walczyć, żeby nie wegetować i nie rozpaczać w tym najbardziej uciążliwym okresie. Ryczeć będę maksymalnie 3 razy dziennie ;)