wtorek, 29 grudnia 2015

Jak to, jak to się stało...

Podczas Wigilii biegowej w przepysznym Portofino Dorota zadała mi pytanie. Co zrobiłam, że tak bardzo poszłam do przodu w ostatnim roku. W pierwszym momencie nawet nie wiedziałam, o co pyta, co jej odpowiedzieć...

Faktycznie, sezon 2014/2015 był dla mnie czasem wielkich biegowych przemian. Tak się składa, już od 4 lat, że swój sezon zaczynam/kończę w czerwcu. Od moich żmudnych i płaczliwych początków w czerwcu 2012, przez 2 lata biegałam, aby biegać. Bez planu, regularności. Dreptałam sobie kilometry w podobnym tempie. Nie żeby mi to nie sprawiało radości. A jakże. Nadszedł jednak przełomowy moment. Wolontariat podczas Maratonu Lubelskiego 2014. Patrzyłam ze łzami w oczach na walecznych biegaczy. I objawiło się marzenie. Marzenie ukończenia tego morderczego biegu. Był maj. Dokładnie rok później marzenie zrealizowałam. To marzenie było początkiem wielkich zmian w moim bieganiu.

To się nie stało samo. 

Najpierw decyzja o obozie biegowym w Alpach, z trenerką Małgorzatą Sobańską, rekordzistką Polski w maratonie. Sama decyzja pociągnęła za sobą treningi z Chodakowską o 5 rano, przed pracą, przez 2 miesiące. Miałam poczucie, że jak nie poprawię formy, to grupa zostawi mnie gdzieś na jakiejś przełęczy. Potem sam obóz, na którym poczułam na własnej skórze różne formy treningowe, których nigdy wcześniej nie stosowałam. Po powrocie w moim planie tygodniowym zagościły na stałe urozmaicone treningi - różne interwały, podbiegi, przebieżki, minutówki i inne czasówki, kilometrówki, długie wybiegania, zróżnicowanie tempa. Zmiana nawierzchni też dała moc - już nie tylko dobrze mi znana kostka, ale też stadion i las.


Kolejnym celem był Maraton w Poznaniu. Ukończony z życiówką 4:06:52. I prezent w postaci Garmina. Ten bieg dał mi mnóstwo wiary we własne możliwości, w pokonywanie granic, o których nawet nie myślałam, że mogę je choćby zobaczyć.

To samo osiągnęłam dzięki dwóm obozom biegowym w Bieszczadach z Kamilem, w listopadzie i w kwietniu. Góry dają siłę psychiczną i fizyczną. Każdy przebiegnięty krok karmi Twojego wewnętrznego wojownika. Który wraca spasiony i daje Ci moc na kolejne 2 miesiące.

Zimowe wakacje spędziliśmy na samozorganizowanym obozie biegowym w Portugalii. Fantastyczne warunki biegowe, atmosfera, motywacja, towarzystwo  mistrzowskie :). Znów różne formy treningowe, 2 biegi dziennie w różnych warunkach, postęp widoczny już na miejscu.


Zaprocentowało aktualną życiówką w Półmaratonie Warszawskim - 1:44:47. Dobry prognostyk przed maratonem. Świetne samopoczucie.

Jeszcze lepszym prognostykiem była kwietniowa Dycha do Maratonu z życiówką 45:22.

Przy okazji życiówek zaczęłam pojawiać się na podium, co, nie przeczę, mile połechtało moje ego ;) Miłym zaskoczeniem było też 10. miejsce w Grand Prix Lublina, mimo że nie brałam udziału we wszystkich biegach :)

W międzyczasie dużo intensywnej pracy biegowej. Często o 5 rano, albo między pracą a aerobikiem. Poleski Park Narodowy, Lasy Kozłowieckie, Kazimierz Dolny. Starty kontrolne. W sumie coś około 17 startów, w tym 2 maratony i 3 półmaratony. 2203 km ze średnią miesięczną 183,6 km. Dla mnie to dużo.

Bywało ciężko.

Biegiem z pracy? Czemu nie.
Wojownik nocą.
Każdy oddech, każdy krok, każda myśl w tym roku była poświęcona Maratonowi w Lublinie. Gdy stałam na starcie, byłam absolutnie przerażona. Test życia, test roku, test formy i charakteru.

Po 4 godzinach 7 minutach i 3 sekundach (tylko 11 sekund gorzej od życiówki na płaskim) zrealizowałam swoje marzenie.

Bardzo dobrze wspominam ten bieg. Bez kryzysów, zwątpienia. Ze łzami radości i wdzięczności. W dobrej kondycji fizycznej. Nic nie musiałam odchorowywać, żadnych kontuzji i przemęczenia. Od razu wielkie szczęście, euforia i satysfakcja. Warto było ciężko pracować przez cały rok.

Nagrodą było kilka dni długich wybiegań na Roztoczu. Lasy, rzeki. Wycieczkowo i lekko pokonywane odległości 20-30 km. Bo mogłam. Bo to nie bolało. Bo nogi same leciały. Bo na końcu czekało pyszne piwko ;)

To był początek czerwca, koniec kolejnego sezonu. Tak bardzo zakończonego sukcesem. Nowy natomiast zaczął się od razu testem. Takim z dwiema kreseczkami :)

Mamy teraz czas podsumowań i planów. Lubię ten okres. Przed napisaniem tego tekstu, chyba nie do końca zdawałam sobie sprawę, jak wiele pracy poświęciłam, żeby spełnić marzenie. Nie mam za grosz talentu biegowego, ale nadrabiam systematycznością i dyscypliną. Nie ma, że się nie da. Wszystko jest możliwe. Mój ostatni sezon jest tego bardzo dobrym przykładem.

A kolejny, gdy na świecie będzie już Mała Pańcia? O tym na początku roku ;) Ale też pod hasłem "nie ma, że się nie da, wszystko jest możliwe".


poniedziałek, 21 grudnia 2015

Top 3 wyprawki przyszłej mamy

    Nie mogłam powstrzymać się przed napisaniem tego tekstu. Może jest gdzieś jakaś potrzebująca przyszła mama. Która nie śpi, nie siedzi, nie chodzi. Tylko leży na lewym bądź prawym boku. Z poduchą pod brzuchem. I potrzebuje pomocy we wstawaniu, przekręcaniu się, zakładaniu butów. Jakaś sfrustrowana do łez kobieta, nie mogąca poradzić sobie z błyskawicznie postępującą niemocą i zależnością. A niby chodzi tylko o ból kręgosłupa i napięcie domku Małej Pańci ;) Zamiast leżeć i płakać, postanowiłam złapać się wszystkiego, by sobie ulżyć. Oto kilka skutecznych (dla mnie) sposobów. Częstujcie się!

    Kochane kobiety, nie wyobrażam sobie codzienności bez specjalnych ciążowych galotów. Teraz w sklepach są dostępne takie cudeńka, że nie trzeba chodzić w worach. Można czuć się ładnie i komfortowo. Ciepło, nic nie ciśnie. Dla mnie niby oczywistość od samego początku, ale pamiętam jak moja Pani Ginekolog ryczała z zachwytu nad moimi spodniami z wysokim stanem. "Wy teraz dziewczyny to macie super. Kiedyś tak nie było." Warto docenić i spróbować!

HM Mama. Minusem zbyt dosłowna imitacja "prawdziwych" spodni - przy dużym brzuchu jednak uciska. Są wersje bez tego typu ozdób, np. gdy kochany AgaC pożyczy :*
I znów HM Mama, a swego czasu grube legginsy (z wysokim po pachy stanem) w Lidlu. Idealne do tuniki.
    Odkryciem miesiąca jest kółko poporodowe. Korzystam już. Gumowe, dmuchane, ktoś mógłby pomyśleć, że na hemoroidy ;p Błąd! Można idealnie wpasować swoją zbolałą kość ogonową w dziurę albo bujać się na boki. Wymusza proste plecy. Twardym powierzchniom mówimy nie! Nawet w miejscach publicznych! Cóż, dawno pozbyłam się wstydu w imię swojego i Małej Pańci komfortu ;)

Kółko pożyczone od Magdy. Będzie długo służyć!
    Najlepsze na koniec, czyli chusta! Pisałam jakiś czas temu, że będę próbowała motać brzuch. Tak mnie bóle wszelkie przypiliły, że od 4 dni chodzę sobie z pożyczoną (a jakże! dobrzy ludzie nas otaczają) od Ani chustą. Moje 5 metrów ulgi :) Dłuższy spacer czy przedświąteczne stanie w kuchni? Chusta na brzuch i plecy, od razu lepiej! Wbrew mojemu wyobrażeniu motanie chusty to nie jest taka prosta sprawa. Męczy fizycznie i trzeba nabrać wprawy. Dla efektu warto! Nie uczyłam się od nikogo, ale obejrzałam kilka filmików i ćwiczyłam na sobie. Tylko tak sobie myślę, że z kilku kilogramową Małą Pańcią będzie dopiero jazda! Może sprawdzimy na kotach :D

Dobra chusta tkana to wydatek rzędu minimum 150-200 zł. Ale posłużyć może przez lata!
    A w podsumowaniu coś, co może mieć niewiele z nas, czyli pełen sadystycznego entuzjazmu osobisty masażysta, mistrz auto-masażu i jego przyjaciele, o czym sam skromnie wspomina na naszym blogu TUTAJ

    
Mam nadzieję, że moje sposoby na ból pleców i brzucha komuś się przydadzą!

sobota, 19 grudnia 2015

Akcja regeneracja

19.12.2015 City Trail. Koniec sezonu – upragniony prezent na gwiazdkę. Jakoś to tak wyszło, że ostatnio dużo startowałem. Weekend po weekendzie: II Dycha, potem City Trail i Bogdanka ogarnięte dzień po dniu, 5K w Świdniku. Wszystko to na PB. Lubię się ścigać, ale co za dużo to niezdrowo. Dziś przed City Trailem, który traktuję mocno ambicjonalnie, czułem coś czego dawno nie doświadczyłem: nie chce mi się!

Jakieś 2,5 roku temu miałem kontuzję – skręcona kostka, długa pauza. Od tamtej pory trochę mi się zmieniła filozofia biegania. Nie mam planu treningowego, robię to na co mam ochotę, dużo uwagi poświęcam regeneracji, słucham siebie. Jeśli ciało mówi nie, to nie i już – odpuszczamy. Filozofia wschodu. Najdłuższa podróż zaczyna się od pojedynczego kroku. Kropla drąży skałę. Drzewo rośnie nad rzeką. Początkowo rodzina i znajomi nie byli pewni czy do jakiejś sekty się nie zaciągnąłem.

Wczoraj wszystko strzykało i trzeszczało, poziom motywacji też miałem ubogi. Jadąc na start rozważałem scenariusz: rozgrzewka, kibicowanie, do domu. Ale wyścig to wyścig. Adrenalina zagłusza sygnały od ciała, więc skoro po rozgrzewce czuję się dobrze, to czemu by nie pobiec? 5, 4, 3, 2, 1, START!

Sztuczny uśmiech specjalnie dla fotoreporterów. Oddaje nastawienie przedstartowe.

To był dla mnie bardzo dziwny bieg. Bez taktyki. Bez pulsometru. W ogóle bez zegarka. Od pierwszego kroku nie wiedziałem czego chcę i udało mi się to zrealizować :) Kilometry były dłuższe niż zwykle, nie mogłem się doczekać kolejnych tabliczek. Chociaż nawet ta z „4” nie wzbudzała przesadnego entuzjazmu. Wewnętrzny wojownik spał głębokim snem. Przebudził się gdzieś w połowie dystansu. Przeciągnął się i został w łóżku aż do finiszu. Końcówka wyszła nawet szybko, dumnie i sprężyście, ale to oczywiście efekt braku dociskania wcześniej. 18:42 netto. 9 sekund wolniej niż ostatnio, ale jakby mi kto dawał tyle przed startem, to brałbym w ciemno i dopłacił.

Finisz dumny i szybki. Pana w czerwonym udało się wyprzedzić jeszcze. Co prawda na darmo, bo był niesklasyfikowany.

Mam lepsze zdjęcia "po". Ale tak właśnie wygląda błogość.

A teraz tytułowa akcja regeneracja – w tym jestem dobry. Masaże, solanki, sauna, lekkie treningi, rozciąganie, chuju-muju dzikie węże! Prawie miesiąc słodkiego, choć aktywnego rzecz jasna, lenistwa. Na Sylwestra nie biorę sztucznych ogni, a zestaw ze zdjęcia poniżej. Fajnie, że znajomych to już nie dziwi :)

 

sobota, 5 grudnia 2015

Ciężarówka na wybiegu

Przez ponad 3 lata rzadko wychodziłam na świeże powietrze w innym celu niż intensywny trening - bieganie albo rower (szybka jazda do pracy). Ubierałam się lekko, na cebulkę. Na początku zwykle bywało za zimno, ale wraz z upływającymi minutami temperatura stawała się optymalna, nawet podczas chłodnego deszczu, wiatru czy mrozu.

Teraz intensywność moich zewnętrznych aktywności jest dużo mniejsza.

Zewnętrznych treningów. Tak, tak, nazywam to treningami. Dbam o swoją psychikę tworząc każdego dnia imitację mojego wcześniejszego życia. Ubieram się na sportowo, planuję aktywności, wrzucam na endomondo, analizuję. A co! Mało mogę, ale mogę.


Od początku kombinowałam, jak tu się ubrać, żeby się nie przeziębić albo nie zgrzać (zimnolubność i jednoczesne szybkie rozgrzewanie się w ciąży towarzyszy mi w każdych warunkach). Na to pierwsze zwracam szczególną uwagę, bo pod koniec października przechodziłam tygodniowe choróbsko. A smarki bez leków są bardzo męczące. Zwiększa się też kolosalnie ilość kalorii pochodząca z soku malinowego, na szczęście produkcji teściowej. Z dostosowaniem do intensywności i temperatury otoczenia radzę sobie stylem cebulkowym z wykorzystaniem biegowych ciuchów, choć warstwy są grubsze i jest ich więcej. Dziękuję za wszystkie biegi i koszulki do pakietów!

Drugim ograniczeniem jest brzuch. Z jednej strony nie chcę go ściskać, z drugiej - chcę amortyzować. Nie wciągnę już na siebie legginsów biegowych. Plusem wolniejszych treningów jest mniejsze pocenie się. Dlatego pod luźniejsze w pasie, wiązane na tasiemkę spodnie fitnessowe mogę założyć ciążowe rajtuzy. Są bardzo szerokie na górze, wciągam je pod sam stanik. Jest ciepło i stabilnie. 
Ja: "Zrób mi takie zdjęcie, żeby tyłka nie była widać." >>>>
>>>> M.: "To wejdź za grubsze drzewo."
Właśnie, stanik. Już teraz pasuje na mnie jeden jedyny sportowy z mojej kolekcji, zapinany na haftki. Reszta mnie dusi. Na szczęście fakt, że nie mieścisz się w swoje staniki z powodu powiększającego się rozmiaru biustu też ma swoje plusy ;) Nigdy na sporty nie zakładam normalnego biustonosza. Sport to sport - towarzyszą mu większe wstrząsy a o piersi trzeba dbać. Bieliznę zawsze zakładam techniczną - bawełna szybko staje się sztywna, zimna i bardzo lubi ją nieprzyjemny wiatr.

Górna część garderoby to zwykle mój kochany, różowiasty Brubeck (polska firma, szczerze polecam http://www.brubeck.pl/pl) - idealnie trafiony prezent od Przyjaciół - czyli bardzo elastyczna, ciepła i przylegająca do ciała bluza termiczna z długim rękawem. Jest tak cudowna, że kiedyś w największe mrozy mogłam biegać tylko w niej, bez dodatkowego okrycia. Teraz na Brubecka wchodzi jeszcze lidlowy softshell. Mam dwa - jeden a'la wiatrówka, drugi z lekkim polarkiem. Kiedyś do sportów się kompletnie nie nadawały ze względu na zerową przepuszczalność powietrza. Teraz jest to zaletą, zwłaszcza na rowerze.

Wykończeniem górnym jest buff na szyję i czapka polarowa na łeb. W słoneczne dni nosiłam kiedyś okulary, ale teraz staram się zwiększać powierzchnię produkcji witaminy D (pewnie zmarszczek wokół oczu również), więc przeciwsłoneczne zostają w szafie. Nie zapominam też o rękawiczkach. Używam technicznych, biegowych. Nie ślizgają się na kijkach, nie mokną od ciepła moich dłoni.

Najbardziej budującym elementem garderoby są buty biegowe - Asicsy (na kostkę) albo Brooks Cascadia (do lasu). Sport to sport. Super obuwie pozwala poczuć się profesjonalnie. Są też racjonalne argumenty - przybywające kilogramy wymagają odpowiedniej amortyzacji, żeby mi stawy i stopy całkiem nie padły.

Po nowym roku dojdzie jeszcze jeden "ciuch" - chusta. Będę motać brzuch, by odciążać kręgosłup i ochronić skórę przed rozstępami - moją zmorą i nocnym koszmarem. Nie macie pojęcia, ile słoików z olejem kokosowym już w siebie wsmarowałam! Czasem zastanawiam się, czy nie zaczęłam już wchłaniać tłuszczu przez skórę i może nie potrzebuję go w diecie...


http://dziecisawazne.pl/motanie-brzucha-w-ciazy/
PS. Nie mogę używać wszystkich swoich sportowych ciuchów, szczególnie podciągających się do góry bluzek i spodni zbyt wąskich w pasie. Plus jest taki, że czekają sobie w szafie, nie zużywając się. Czekają na mój powrót do formy!

PS. Do kieszeni zawsze chowam mały bukłak z wodą a do aktywności wybieram miejsca umożliwiające szybkie siku, więc las zawsze na propsie. Takie prawa ciężarnej :D