piątek, 22 stycznia 2016

Bliżej niż dalej

Przecudowna niedziela trafiła się ostatnio. Mroźno, biało, bezwietrznie. Tęsknota za zimą sprawiła, że z wielką radością wyskoczyłam na "prawdziwy" śnieg. Trasa inna niż zwykle (czyli nie Stary Gaj). Śmiejemy się z Maćkiem, że mieszkamy pod tym lasem jak w jakiejś popularnej miejscowości turystycznej - całe miasto tu przyjeżdża. U nas wybór padł na wycieczkę nad Zalew. O 10:30 las już był pełen biegaczy.


Do każdego się uśmiechałam, pozdrawiałam. W sercu miałam nie żal, a wybitne ciary oczekiwania. Bo nie jest to 4. miesiąc, kiedy wiedziałam, że żegnam się z ukochaną aktywnością na długo, ale to już 8. miesiąc! Za kilka tygodni perspektywa powrotu do biegania będzie na wyciągnięcie ręki! Zacznę konfrontować ambitne plany z rzeczywistością. Tak bardzo tęsknię... Tęsknię za prędkością, za wolnością, za potem i zmęczeniem, zadyszką, szronem na rzęsach, powietrzem w płucach, za umysłem skupionym na krokach. Człowiek nie do końca to wszystko docenia, póki tego nie straci... Już nie ściska mnie w gardle od łez żalu, nie zaciskam zębów ze złością i zazdrością. Czuję się prawie jak przed metą maratonu.

Tymczasem...

III trymestr przywitał mnie znaczącym spadkiem formy - w stosunku do tej dotychczasowej. Brzuch rośnie z każdym dniem, a ja mam wrażenie, że Mała Pańcia wyjdzie mi zaraz przez pępek. Znów kilka dni zajęło mi przyzwyczajenie się do sytuacji i wprowadzenie nowych form aktywności. W tym wałkowania wałkiem antycellulitowym ;p

Pożegnałam się z basenem - ból dolnych partii pleców i brzucha dzień po pływaniu utrudniał funkcjonowanie. Okazuje się, że duży brzuch ciąży również w wodzie. Już nie będę się śmiała z artykułów, które mówią, że unoszenie się na wodzie też jest świetnym sportem dla ciężarnych... Poza tym dostojne posuwanie się do przodu w tempie 1 km w 45 minut nie zaspokajało moich ambicji. Krzywo też na mnie patrzyli, bo po moim wejściu do basenu niebezpiecznie podnosił się poziom wody.

Zakończyłam ciążową przygodę z siłownią. Wszystkie maszyny, nawet te na ręce, angażują mięśnie brzucha. Mięśnie, które i tak są napięte do granic wytrzymałości a przed nimi jeszcze wiele wyzwań. W pewnym momencie musiałam też angażować ćwiczących panów do ustawiania mi maszyn. Raczej nie mieli wątpliwości, że to nie podryw i nie chcę złapać ich na obce dziecko. Rozważałam nawet rekrutację osobistego asystenta, ale oszczędzam na nowe buty do biegania.

Cieszę się, że tak długo mogłam pływać i ćwiczyć siłowo. Gdy tylko poczułam, że to mi nic nie daje, zrezygnowałam. Nie żałuję ani chwili spędzonej w wodzie i na sali. W sumie 23h na basenie i pierwsze 2km w życiu. 19h na siłowni, wliczając rozgrzewkowy orbitrek. Wiem, że te godziny wiele mi dały. Żegnam się z jednym i z drugim na długo, bo nie sądzę, żebym miała na to czas w przyszłości. Basen i siłownia pojawiły się "zamiast". Nie pokochałam ich, ale doceniam.

Trzecią aktywnością, którą odłożyłam na przyszłość jest rower. W sumie 720km pokonanych we dwie. Nie bałam się upadku. Po prostu obijający się o kolana brzuch nie był najprzyjemniejszym doznaniem. Zaczęłam też pobijać rekordy tempa - z 22km w 1,5h zeszłam do 10km w tym samym czasie ;) Na rower wsiądę, jak tylko będzie okazja, bo to był jeden z czynników dobrze wpływających na moją formę biegową - w sezonie niemalże codziennie jeździłam 20km!

Teraz jestem na etapie chodzenia z kijkami. Nadal oszukuję się i wpisuję "nordic walking", biorę garmina i wdziewam brubecka. Choć powinnam już nazywać to chodzeniem i nie przygotowywać się do wyjścia z takim sportowym namaszczeniem. Ale co mnie obchodzi, jak to wygląda! 8km co drugi dzień to nadal jest coś w moim mniemaniu. A i łatwiej robi się siku pod drzewem w sportowych ciuchach. Do tej pory mamy z Małą Pańcią 170km w naszych wspólnych nogach. Tempo wprawdzie spada ostro w dół, ale aktywność jest na miarę możliwości. Chociaż zdarza mi się kilka km poniżej 12min ;)

Najpiękniejsza biżuteria.
Do kijków dokładam domowy trening z hantlami na piłce - ręce, plecy i nogi, szczególnie zadek. Teraz nawet 1kg hantelek wydaje się ciężki. Swojego własnego obciążenia mam już +10kg. W codziennym życiu coraz więcej jest też odpoczynku. W planach na styczeń mam jeszcze odwiedzanie części rekreacyjnej spa. Od lutego wkraczają ćwiczenia w szkole rodzenia - taki fitness dla ciężarnych. Zobaczymy jak to się wszystko uda zrealizować.

Nie żałuję ani jednej sportowej minuty w ciąży. Dzięki temu jestem w stanie przetrwać, dość długo pracowałam, prowadziłam aerobik. Nie udało mi się zrealizować biegania w ciąży, ale na szczęście odnalazłam w sobie siłę i motywację, żeby robić coś innego. Podziwiam dziewczyny, które biegają z brzuchem! Kibicuję całym sercem! A moim największym kibicem i wsparciem jest Maciek - dosłownie wyciąga mnie za uszy z domu, dopytuje, czy było poćwiczone i jakie mam plany. Motywacja rośnie, bo zawsze trzeba coś odpowiedzieć przecież ;)

Póki co jestem na mniej więcej 35. km maratonu a wiecie, że jeszcze wiele się może wydarzyć od tego momentu...

Nigdy chyba nie byłam tak mało sprawna a jednocześnie tak bardzo zmotywowana do bycia aktywną. Do podejmowania wysiłków pcha mnie wewnętrzne przekonanie, że im efektywniej dbam o swoje ciało, tym sprawniejsza jestem każdego dnia. Zdrowe i silne ciało otwiera wiele możliwości, choćby niesamowite biegowe wycieczki górskie... Ile by mnie ominęło, gdybym nie biegała, nie ćwiczyła! Ilu ludzi bym nie poznała, nie zawiązała tak wielu przyjaźni! Nie znałabym siebie, nie wierzyła w siebie! Radością każdego dnia jest myślenie o tym, że może uda się dość szybko wrócić na biegowe ścieżki ;)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz