poniedziałek, 20 lutego 2017

Niedzielna świętość biegowej rodziny

Wróciły czasy, gdy wspólne niedzielne długie wybieganie jest świętem, świętością! Poziom szczęścia się podnosi, endorfiny buzują, czuję się jak koń wyścigowy na starcie. Uwielbiam planować te biegi: ile, jak szybko, gdzie, o której. Sprawdzam pogodę, wybieram ubranie. Rano krzątanina biegowa obejmuje pożywne śniadanie, kawkę, pakowanie. Na głowie nie ma nic innego, nic się nie liczy, nie ma innych myśli. Jesteś tylko Ty i Twoje ciało. Z Alą jest już całkiem łatwo wybrać się na taki wypad. Karmienie idzie nam jak po maśle, zwykle możemy spodziewać się biegowego snu, mamy opracowane szybkie uruchomienie wózka. Krzątamy się więc od rana i radujemy, wymieniamy uwagi, dzielimy się nadziejami i obawami. Brakuje wymarzonej regeneracji po biegu, ale jak się nie ma, co się lubi...
Wróciły też czasy z prawdziwym planem treningowym. Bardziej prawdziwym niż kiedykolwiek w życiu, bo pierwszy raz z trenerem. Przez duże T - Arturem Kernem. Orlen Warsaw Marathon 2017 już za 2 miesiące, więc pora wziąć się do poważnej roboty. Początkującym nie polecam rozpoczęcia treningu na 9 tygodni przed dystansem królewskim. Z mojej strony też nie jest to rozsądne, ale albo to, albo bieg "na zaliczenie", który nie da mi satysfakcji.

Dlaczego zdecydowałam się na indywidualny plan treningowy właśnie teraz? Gdy wracałam do biegania po ciąży, miałam marzenie złamania 3:30 w maratonie. Przez jakiś czas było to realne - mało aerobiku, przespane noce. Potem sytuacja zawodowa uległa zmianie. Dodajmy do tego nowe ząbki i kilka pobudek nocnych. Każdej nocy. Szczytem ambicji stało się utrzymanie kilometrażu tygodniowego. Tylko serce cicho płakało, żal było tego maratonu. Zapisane, opłacone i co? Biec, aby dobiec? Nie próbować nawet złamać 4h? Zupełnie spontanicznie napisałam do Artura i... jest plan! Bardzo ambitny, więc nie wiem, czy dotrwam do końca w całości.

Od dłuższego czasu mój kilometraż tygodniowy oscylował wokół 30 km, rozłożone na 3-4 wolne lub bardzo wolne człapania po lesie albo z wozem. Wolne bieganie bez celu ma swoje uroki, a jakże. Tydzień temu przebiegłyśmy z Kasią Pruszczak 16 km w tempie 6:00 w przecudnych okolicznościach poleskiej przyrody. Relaks, pogaduchy, piękne widoki, przestrzeń, cisza, oddech. Przeżycie duchowe. Tylko na takim bieganiu nie da się zrobić potem życiówki...

W ostatnią niedzielę ja, Maciej i Ala mieliśmy za sobą dokładnie 18 km. Po lodzie, wodzie, piachu. Z wiatrem w oczy, niskimi chmurami, lekką mżawką, zimnem. Było fantastycznie z dwóch powodów. 
 
Po pierwsze, biegliśmy razem, całą rodziną. Uwielbiam biegać wspólnie. To nie zdarza się zbyt często, parafrazując Bednarka.
 
Po drugie, trening z wyznaczonym przez trenera celem każe się pilnować, dociskać, przekraczać granice słodkiego rozleniwienia. Takie długie wybieganie jest raczej spokojne, ale jednak nie jest to człapanie i czuć trenerski bacik. Masz pewne założenia, w głowie słyszysz głosy, wyobrażasz sobie analizę biegu. Nie chcesz zawieść siebie. Po zrealizowaniu planu od razu poczułam się pewniej. Wróciła nadzieja, że coś z tego maratonu będzie. Nie chcę go tylko "zaliczyć". Skoro już mam się tak męczyć, to przynajmniej z sensem. Drżę na samą myśl o tych łzach, które poleją się, kiedy uda mi się osiągnąć cel, poprzedzony ogromem mojej pracy.

Przede mną wiele takich długich wybiegań, więc lepiej je od razu pokochać! Trzymajcie kciuki za najbliższe dwa miesiące, bo będzie się działo!

1 komentarz:

  1. Widać, że bieganie daje Wam bardzo dużo energii. Bardzo fajne jest to, że trenujecie całą rodziną. Wiem z doświadczenia to, że posiadanie wspólnej pasji jest czymś bardzo ważnym w życiu. Tym, co w wielu przypadkach pozwala zachować normalność i spokój umysłu ;) Wielu przebiegniętych wspólnie kilometrów życzę! Pozdo. Kamil

    OdpowiedzUsuń