Od lipca - średnio 30h miesięcznie, i to zdecydowanie lżej.
Od października zero biegania... Za to +7 do wagi. Co za moc!
Jak żyć?
Ano da się, i to nawet nieźle.
Przede wszystkim dlatego, że i tak więcej i mocniej się nie da. Tętno 140, które osiągałam jeszcze nie tak dawno, dopiero pod koniec I zakresu, teraz pojawia się po wejściu na 4. piętro. Gorzej też jest z czasem, którego zdecydowanie większą ilość poświęcam na sen. 10h noc w noc to żaden problem, a i tak pojawia się chęć na drzemkę. Poza tym dzień w pracy potrafi wykończyć jak półmaraton. Dlatego od razu zaczęłam szukać alternatywnych sposobów na rozruszanie się. Nigdy nie miałam czasu i specjalnej motywacji, żeby łazić po basenach, siłowniach i takich tam. Nuda - lepsze bieganie, 4 razy w tygodniu, aerobik razy 8 i koniec z czasem na coś innego. Mając komfort posiadania karty sportowej, mogę pozwolić sobie na zwiedzanie różnych miejsc i spróbowanie zapomnianych form aktywności.
W 4. miesiącu mojego interesującego stanu mogłam nareszcie zacząć w miarę normalnie funkcjonować. Wcześniej toaleta musiała znajdować się w zasięgu mojego wzroku i nie rozstawałam się z imbirem. Sposób odżywiania też pozostawiał wiele do życzenia (ograniczona ilość tolerowanych produktów), a i upały dały mi nieźle w kość. Ciekawe, ile ten w miarę dobry stan potrwa?
Jak wyglądał mój sportowy tryb życia w październiku?
Zacznę od ulubionego basenu. Kto by w ogóle pomyślał, że się przeproszę z wodą? W gimnazjum bardzo dużo pływałam, ale potem zarzuciłam to na wiele lat. Nie chciało się tych wszystkich około-basenowych ceregieli: ubierać się, przebierać, suszyć, brać w domu kolejny prysznic, do tego zwykle nerwy z powodu tłumów. Jednak możliwości w naszym mieście znacząco wzrosły. Odpuściłam SPA Orkana - dwa niepełno wymiarowe tory, zwykle jeden z rezerwacją, problemy z parkowaniem. Odpuściłam UP - rezerwacje non stop. Tam było fajnie w wakacje, gdy nie pływali studenci. Odkryłam cudo, czyli basen na Łabędziej. Mimo licznych rezerwacji widocznych na www, basen jest praktycznie pusty, niezależnie od godziny. Trzeba tylko bardziej wypchnąć brzuch i uśmiechnąć się do miłego ratownika. Jak już jest niedopuszczalna dla mojego introwertycznego usposobienia ilość ludzi, to są to zwykle uczące się pływać grupy dzieci, bo na Łabędziej jest realizowany program z UM. Mam przeczucie, że w listopadzie będzie u mnie jednak królował Aqua Lublin - bo bliżej, bo duży, bo ciekawość.
Co do treningu, pływam 40 basenów w 32-34 minuty. Męczę się, rozciągam, przez pół godziny czuję się taka lekka. Kręgosłup nie boli, mięśnie pracują.
Druga forma to siłownia, zdradzona kilka lat temu na rzecz aerobiku i biegania. Ja i mój brzuch wśród tłumu facetów to na pewno wesoły widok. Zwłaszcza, gdy ten brzuch bierze na klatę więcej niż oni. Bezcenne. Niestety z siłownią nie zbliżyłam się nawet do znalezienia tej idealnej. Najczęściej bywam w Strefie w Leclercu. Strefa cardio jest przyjemna i różnorodna, ale już siłownia pozostawia znaczny niedosyt. Mi brakuje sprzętu do ćwiczeń na nogi. Mogę użyć trzech (ze względu na brzuch) a ostatnio były czynne dwa. Plusem jest duży parking. Odwiedziłam też Fabrykę Formy w Felicity. Wszystko byłoby super, gdyby nie ogromna odległość od domu i dziwny system szafek na własne kłódki. Czysto, duży wybór sprzętu, przestrzeń, miła obsługa. Tylko na trenera się nie natknęłam, dziwne. Był też moment, że chciałam się przeprosić ze Sports Parkiem, ale nie. To jednak klub nastawiony przede wszystkim na squasha i tego typu Klientów. Oczywistym wyborem w moim stanie wydawało się Miasto Kobiet. Siłownia maluteńka, co oznacza, że najlepiej tam iść w ciągu dnia, przed popołudniowymi zajęciami. Czysto, schludnie, same panie. Tylko trener to mężczyzna. Muszę im zaproponować swoje usługi, za kilka miesięcy. Dużym minusem płatny parking. W moim Fit Klubie głupio mi ćwiczyć. Niech dziewczyny mają w swych głowach moją szczuplejszą i bardziej sprawną wersję. Choć tęsknię bardzo. Do przetestowania, dawniej często uczęszczane przeze mnie, Paco na Zana (nowa sala cardio) i Arena przy Jana Pawła.
Treningowo - zaczynam od 30 minut na orbitreku, a potem robię wszystkie partie mięśniowe w 3 seriach po 12-20 powtórzeń. Nie lubię przerw, więc przeplatam ćwiczenia, np. wewnętrzne uda, biceps, potem zewnętrzne uda, triceps. Gdybym miała łazić pomiędzy seriami to bym się zanudziła. Co ciekawe, świetnie czuję się po kilku lekkich seriach na mięśnie brzucha. One tam są, i to coraz bardziej potrzebne!
Trzecia forma ruchu to rower. Mam to szczęście, że z domu mogę pomknąć wokół Zalewu i mam ponad 20km w nogach, czyli dla mnie w sam raz. Zdarza się dłuższa wyprawa do Lasów Kozłowieckich. Dłuższa, czyli okolice 30km. Dotlenić się, poczuć szybkość, przypomnieć sobie to, co najlepsze w bieganiu. Tym dla mnie jest rower.
Czwarta, najbardziej zbliżona do biegania forma to nordic walking. Choć ja swoje chodzenie ze sprzętem wolę nazywać kijaszkowaniem. Daję rade tak sobie kijaszkować po około 10km, co zajmuje mi 2h. Zwykle wybieram Stary Gaj, kochany Stary Gaj. Uwielbiam ten las. Mam go za oknem, dosłownie na wyciągnięcie ręki. Minuta i jestem w innym świecie. Cisza, spokój, świeżość, różnorodność, zwierzęta...
W październiku zdarzyły się też 3 dni wędrówek w Bieszczadach. Bałam się, czy dam radę. A było absolutnie cudownie. Pierwszy dzień - Wetlińska pokonana w obie strony w przepięknym słońcu. Kolejny dzień to biała jak mleko mgła, zacinający deszcz i droga na Tarnicę przez Szeroki Wierch. Zimno, wiatr, pyszne kanapki, gorąca herbata, pełna satysfakcja. Ostatniego dnia wdrapałam się na Wielką i Małą Rawkę. Pierwszy raz chodziłam zgodnie z czasami wypisanymi na oznaczeniach szlaków. Zwykle było dużo szybciej, zwłaszcza biegiem. Na szczęście nie zostałam sama, bo towarzyszył mi cierpliwy Maciek i dwójka Przyjaciół, którzy też chodzili wolniej niż zwykle.
Zdjęcia dziełem Ł. |
Gdy ciąża przebiega prawidłowo, można robić wiele. Wystarczy przemóc lenia. A mój leń mógłby teraz zawsze znaleźć twarde argumenty dla usprawiedliwienia swego istnienia. Ale co ja poradzę, gdy to właśnie po ćwiczeniach czuję się najlepiej? Problem jest bardziej z poza sportowymi rzeczami. Godzina siedzenia to dla mnie szczyt możliwości. Nie mówiąc już o siedzeniu przy komputerze.
Tymczasem odliczam miesiące do nowego startu biegania. Strzeżcie się, nadchodzę w czerwcu ze zdwojoną siłą i tysiąc razy większą motywacją! O matyldo, będzie ogień! :D
Domowe ćwiczenia. Moja przyszłość. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz