Obiecałam podzielić się z Wami moimi planami sportowymi na przyszły sezon, co też czynię :)
Na przyszły sezon rzutuje bliżej nieokreślony pod każdym względem wiosenny maraton (już za około 9 tygodni!), po którym na mej piersi zawiśnie nie medal a Mała Pańcia. Kilka słów o tym wyzwaniu TUTAJ
A gdy już będzie po... to się dopiero zacznie zbieg!
Tak rzecze nasz kalendarz na 2016 rok. |
Przede wszystkim muszę podkreślić rolę Maćka. Ostatnio się obraził, że nic o nim nie napisałam, to teraz oddaję z nawiązką. Rola Maćka w przyszłym sezonie biegowym będzie dla mnie kluczowa. Maciej ma już laktator i plan nocnego karmienia męskiego. Opracowuje też trasy do biegania z wózkiem. Kupuje mi biegowe ciuchy i gadżety. Wczoraj oznajmił, żebym nie miała pretensji, jeśli będzie mi siłą dziecko wyrywał i wykopywał na dwór, choćby w deszcz. Ew. przez balkon zrzuci buty do biegania. Przy takim wsparciu nie ma miejsca na wymówki. I coś, co mnie najbardziej wzrusza i utwierdza w przekonaniu, że to najlepszy mąż, na jakiego mogłam trafić - rezygnacja ze swoich ambicji na rzecz drugiej osoby. W tym roku nie biegam i bardzo cierpię. Jednocześnie mocno staram się kibicować Maćkowi i pozwalać mu na realizację jego ambitnych celów. A on sam wymyślił, że przyszły rok będzie ułożony pode mnie. Nawet o to nie prosiłam. No i jak tu nie mieć planu?
Więc do rzeczy...
- marzec, kwiecień - spacerki, ćwiczenia ogólnorozwojowe
- maj - truchtanko
- czerwiec - sierpień - trening pod 10km
- wrzesień - pierwszy start, czyli Dycha (chcę brać udział we wszystkich)
Koniec konkretów.
Wrzesień pokaże, jaki cel mogę obrać i kiedy go zrealizować... Marzenia są trzy:
- powrót do prowadzenia aerobiku (dziewczyny, jak mi Was brakuje!)
- dobry czas w maratonie na wiosnę (jeszcze nie wiem, jaki czas i jaki maraton, może Orlen pomiędzy 3:30 - bardzo ambitnie - a 3:59 - do zrobienia)
- biegowe wakacje z pokonywanymi ze swobodą setkami kilometrów
Daję sobie duży margines, bo jednak nie wszystko da się przewidzieć. Nie wiem, jaki czeka nas poród i jaki będzie czas po nim, tak zdrowotnie. Stąd ta asekuracja.
"Nie masz jeszcze dziecka... Życie to zweryfikuje... To się jeszcze okaże... Zobaczycie, wszystko się zmieni..."
Otóż nie wierzę w takie gadanie. Wierzę w moc sprawczą własnych sił, marzeń i pasji.
To piszę ja - nigdy miałam nie biegać, potem nigdy nie przebiec maratonu, nigdy nie przebiec kolejnego maratonu, a potem jeszcze kolejnego. Ale to pokochałam i udało się wpleść to w moje, nasze życie!
Wiem, że życie młodej mamy jest ciężkie - zmęczenie, nocne wstawanie, karmienie, brak snu, ew. problemy z jedzeniem, darcie małego ryjka, szok dla małżeństwa, nadprogramowe kilogramy, trudy połogu, żmudne początki aktywności fizycznej.
Jednocześnie wierzę, jestem pewna, że wszystko da się przeżyć. Ileż to razy musiałam wybierać i podejmować trudne decyzje treningowe? Ileż to zmęczenia, bólu, frustracji, wstawania o świcie i restrykcji dietowych przeżyłam? Początek ciąży? Mdłości i fatalne samopoczucie w połączeniu z pracą na etacie, aerobikiem i bieganiem. Nie wiem, jakim cudem, ale przetrwałam to i jestem z siebie dumna. A teraz? Siedzieć nie mogę, chodzę wolno, ubieranie na kijki zajmuje mi tyle czasu, co samo chodzenie z nimi. Ale idę, jadę, pływam. Bo wiem, że to jest dobre. Dobre teraz i zaprocentuje w przyszłości. Mogłabym w każdej z tych sytuacji położyć się, płakać i czekać aż minie. Wolę działać. Ta determinacja, którą w sobie mam, pozwala mi wierzyć, że mimo trudów macierzyństwa, ogarnę się od razu jak trzeba. Bo to mi daje szczęście. A szczęśliwa ja, to szczęśliwe dziecko i mąż.
Jestem pełna oczekiwania i gotowości do podejmowania wyzwań w nowej rzeczywistości :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz