Jak byłem mały i wracałem ze szkoły,
to mama mnie pytała „czego się dziś nauczyłeś?”. Chcąc nie
chcąc powtarzałem sobie co nieco. W tym tygodniu odbyłem najlepszą
biegową lekcję w tym sezonie. Zatem
powtarzamy i teraz.
Lekcja 1 – nawigacja
To mój pierwszy trening po wyznaczonej
trasie. Zazwyczaj biegam tam, gdzie mi się krzaki bardziej podobają.
Tu trzeba się trzymać ścieżek, które sobie org wymyślił –
czasem po szlaku, czasem przez chaszcze. Czasem niekoniecznie miałem
pewność w którą odnogę wąwozu skręcić, a czasem krążyłem
wokół jednej chatki-parchatki ze 4 razy, zaliczając przy tym skok przez chwiejny płot. Raz nawet przypadkowo się
cofnąłem o kilometr :) Wnioski:
- północ w zegarku na górze, nigdy więcej opcji kierunek biegu na górze – łatwiej zorientować trasę względem kierunków świata i trudniej wykonać manewr „cofnij się o kilometr”
- na skrzyżowaniach skala mapki 80-120m (cokolwiek to znaczy) najlepiej daje radę; i miło trochę zwolnić, żeby Garmin nadążył aktualizować kierunek biegu; zwłaszcza jak trzeba np. skręcić w lewo, a w tym kierunku idą dwie ściechy, które potem się mocno rozwidlają; warto stracić kilka sekund, potem zmiana ścieżki na właściwą to albo destrukcyjne dla psychiki cofanie, albo niszcząca ciało wspinaczka i złażenie przez górkę między wąwozami
- mam drona! no dobra, nie mam, ale wyobrażam sobie, że mam: strzałka w górę na zegarku – dron leci wyżej, widać większy obszar, ale mniej szczegółów, strzałka w dół – odwrotnie
Tu się nie da zabłądzić!
A tu już tak... które lewo, to właściwe lewo?
Tak, tak - właśnie tam!
Srsly Garmin? Na szczęście w krzakach po prawej czai się mostek.
Lekcja 2 – ciało pełne ograniczeń
Jakieś 2-3 tygodnie temu zrobiłem
sobie trening na Polesiu. „Tak jakby pierwsze 30km”. Wyszło
fajnie, nawet bardzo fajnie. Nawet sobie pomyślałem, że skoro
jestem w dobrej formie, to może w ramach ultra uda mi się poprawić
niezbyt wyśrubowaną życiówkę w maratonie. Cytując stare
chińskie przysłowie: „ni-hu-ya!”. Dziś już wiem, że tempo
7:00 to bardzo dobre tempo, czasem wręcz nieosiągalne :) A jak się
podchodzi pod górkę, lub co gorsza wbiega, to i tętno podchodzi
pod jakieś dziwnie wysokie wartości. Oj, szybko następuje zużycie
materiału... Co gorsza nawigując się zegarkiem zdradzieckiego
tętna nie widać i łatwo się zapomnieć, a to potem dość
boleśnie wraca. Sponiewierało mnie bardziej niż 5h marszobiegu w
Bieszczadach na wiosennym obozie. Najbardziejszą piętą achillesową
jak zawsze okazał się lewy poślad. Może to wszystko przez lekkie odwodnienie – 2 litry wody to stanowczo za mało w takich warunkach i ok. 27km chciałem wybebeszyć i wylizać bukłak.
Plusem niesamowitym za to okazało się żarcie. Dzięki inspiracji Waldka Puły (Póły? :) przerzuciłem się z żeli na handmade batoniki - świetnie dają radę!
Morda pełna ograniczeń. Z samojebek to się muszę na warsztaty do Grega zapisać...
Lekcja 3 – teren i buty
To je teren!
A tak poza tym to już nie mogę się
doczekać :) Przygoda, przygoda – każdej chwili szkoda... Naraz
tyle w życiu jeszcze nie przebiegłem i jest to pierwszy start,
kiedy właściwie nie mam pewności, że dotrę do mety, ani bladego
pojęcia ile może to zająć. Niespodzianka za niecałe dwa
tygodnie.
33km - Renia! Naprawdę się stęskniłem.
Żarcie jest, widelca brak. Trzeba żreć makaron łapami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz