Podczas Wigilii biegowej w przepysznym Portofino Dorota zadała mi pytanie. Co zrobiłam, że tak bardzo poszłam do przodu w ostatnim roku. W pierwszym momencie nawet nie wiedziałam, o co pyta, co jej odpowiedzieć...
Faktycznie, sezon 2014/2015 był dla mnie czasem wielkich biegowych przemian. Tak się składa, już od 4 lat, że swój sezon zaczynam/kończę w czerwcu. Od moich żmudnych i płaczliwych początków w czerwcu 2012, przez 2 lata biegałam, aby biegać. Bez planu, regularności. Dreptałam sobie kilometry w podobnym tempie. Nie żeby mi to nie sprawiało radości. A jakże. Nadszedł jednak przełomowy moment. Wolontariat podczas Maratonu Lubelskiego 2014. Patrzyłam ze łzami w oczach na walecznych biegaczy. I objawiło się marzenie. Marzenie ukończenia tego morderczego biegu. Był maj. Dokładnie rok później marzenie zrealizowałam. To marzenie było początkiem wielkich zmian w moim bieganiu.
To się nie stało samo.
Najpierw decyzja o obozie biegowym w Alpach, z trenerką Małgorzatą Sobańską, rekordzistką Polski w maratonie. Sama decyzja pociągnęła za sobą treningi z Chodakowską o 5 rano, przed pracą, przez 2 miesiące. Miałam poczucie, że jak nie poprawię formy, to grupa zostawi mnie gdzieś na jakiejś przełęczy. Potem sam obóz, na którym poczułam na własnej skórze różne formy treningowe, których nigdy wcześniej nie stosowałam. Po powrocie w moim planie tygodniowym zagościły na stałe urozmaicone treningi - różne interwały, podbiegi, przebieżki, minutówki i inne czasówki, kilometrówki, długie wybiegania, zróżnicowanie tempa. Zmiana nawierzchni też dała moc - już nie tylko dobrze mi znana kostka, ale też stadion i las.
Kolejnym celem był Maraton w Poznaniu. Ukończony z życiówką 4:06:52. I prezent w postaci Garmina. Ten bieg dał mi mnóstwo wiary we własne możliwości, w pokonywanie granic, o których nawet nie myślałam, że mogę je choćby zobaczyć.
To samo osiągnęłam dzięki dwóm obozom biegowym w Bieszczadach z Kamilem, w listopadzie i w kwietniu. Góry dają siłę psychiczną i fizyczną. Każdy przebiegnięty krok karmi Twojego wewnętrznego wojownika. Który wraca spasiony i daje Ci moc na kolejne 2 miesiące.
Zimowe wakacje spędziliśmy na samozorganizowanym obozie biegowym w Portugalii. Fantastyczne warunki biegowe, atmosfera, motywacja, towarzystwo mistrzowskie :). Znów różne formy treningowe, 2 biegi dziennie w różnych warunkach, postęp widoczny już na miejscu.
Zaprocentowało aktualną życiówką w Półmaratonie Warszawskim - 1:44:47. Dobry prognostyk przed maratonem. Świetne samopoczucie.
Jeszcze lepszym prognostykiem była kwietniowa Dycha do Maratonu z życiówką 45:22.
Przy okazji życiówek zaczęłam pojawiać się na podium, co, nie przeczę, mile połechtało moje ego ;) Miłym zaskoczeniem było też 10. miejsce w Grand Prix Lublina, mimo że nie brałam udziału we wszystkich biegach :)
W międzyczasie dużo intensywnej pracy biegowej. Często o 5 rano, albo między pracą a aerobikiem. Poleski Park Narodowy, Lasy Kozłowieckie, Kazimierz Dolny. Starty kontrolne. W sumie coś około 17 startów, w tym 2 maratony i 3 półmaratony. 2203 km ze średnią miesięczną 183,6 km. Dla mnie to dużo.
Bywało ciężko. |
Biegiem z pracy? Czemu nie. |
Wojownik nocą. |
Każdy oddech, każdy krok, każda myśl w tym roku była poświęcona Maratonowi w Lublinie. Gdy stałam na starcie, byłam absolutnie przerażona. Test życia, test roku, test formy i charakteru.
Po 4 godzinach 7 minutach i 3 sekundach (tylko 11 sekund gorzej od życiówki na płaskim) zrealizowałam swoje marzenie.
Bardzo dobrze wspominam ten bieg. Bez kryzysów, zwątpienia. Ze łzami radości i wdzięczności. W dobrej kondycji fizycznej. Nic nie musiałam odchorowywać, żadnych kontuzji i przemęczenia. Od razu wielkie szczęście, euforia i satysfakcja. Warto było ciężko pracować przez cały rok.
Nagrodą było kilka dni długich wybiegań na Roztoczu. Lasy, rzeki. Wycieczkowo i lekko pokonywane odległości 20-30 km. Bo mogłam. Bo to nie bolało. Bo nogi same leciały. Bo na końcu czekało pyszne piwko ;)
To był początek czerwca, koniec kolejnego sezonu. Tak bardzo zakończonego sukcesem. Nowy natomiast zaczął się od razu testem. Takim z dwiema kreseczkami :)
Mamy teraz czas podsumowań i planów. Lubię ten okres. Przed napisaniem tego tekstu, chyba nie do końca zdawałam sobie sprawę, jak wiele pracy poświęciłam, żeby spełnić marzenie. Nie mam za grosz talentu biegowego, ale nadrabiam systematycznością i dyscypliną. Nie ma, że się nie da. Wszystko jest możliwe. Mój ostatni sezon jest tego bardzo dobrym przykładem.
A kolejny, gdy na świecie będzie już Mała Pańcia? O tym na początku roku ;) Ale też pod hasłem "nie ma, że się nie da, wszystko jest możliwe".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz