piątek, 19 sierpnia 2016

Tatrzańska teoria Lelkowa

Odkąd mamy dziecko, kilka razy spotkałam się z opinią, że nasz blog jest tylko o bieganiu. "Gdzie miejsce dla dziecka? Może tego dziecka nie kochają, zaniedbują? Czy oni mają jakieś inne życie?"

Tego innego życia mamy sporo. Blog powstał z naszej pasji biegowej i z założenia miał być tylko o aktywności sportowej. Jak o dziecku, to też w kontekście biegania. Bieganie jest dla nas niesamowicie ważne. Jest wartością samą w sobie. Bieganie istotnie polepszyło jakość naszego życia, w każdym jego aspekcie. Nieważne, że robimy to tylko na naszym amatorskim poziomie, nie każdy musi być mistrzem olimpijskim. Dlaczego biegamy to temat na oddzielny wpis. 

Tymczasem znów o bieganiu, z odrobiną dziecka.

Posiadanie małego bobasa wykreśliło z naszego słownika dwa bardzo miłe pojęcia: "czas wolny" i "robię to, na co mam ochotę". Dla nas czas wolny to czas spędzony na treningu. A "robię to, na co mam ochotę" przeistoczyło się w "robię to, na co Lelka łaskawie pozwoli". Dotyczy to przede wszystkim lubelskiej codzienności, ale przekłada się również na okres wakacyjny. I tu, i tu, jesteśmy z Alutką non stop (poza rzadkimi wyjątkami, gdy np. na czas biegu zajmują się nią moi rodzice). Na wyjeździe jest o tyle łatwiej, że nie absorbują nas żadne nadprogramowe obowiązki. Trzeba po prostu robić wszystko, żeby cała rodzina czuła się dobrze. Niby łatwe a jednak trudne. Wszystko zostaje daleko za nami, zawieszone w czasie. My jesteśmy w innej rzeczywistości i mamy przede wszystkim czas na UWAŻNOŚĆ i przeżywanie chwili, w której jesteśmy. To bardzo kojące, uspokajające, relaksujące. I niesamowicie trudne. Zwłaszcza dla mnie. Muszę się bardzo starać, żeby wejść w ten luzacki rytm.

Tym razem było to jeszcze trudniejsze niż zwykle. Plany mieliśmy oboje ambitne. Zbyt ambitne. Obawialiśmy się tego wyjazdu (mimo że z Alutką byliśmy już w wielu miejscach, w tym na Roztoczu i w Piwnicznej). Tatry to Tatry, respekt jest. Najbardziej upodobaliśmy sobie Zachodnie - szlaki prowadzące z Doliny Kościeliskiej i Chochołowskiej. Jak przewidywaliśmy, doskonałe miejsce wędrówkowe z Lelką i wypadowe na wycieczki biegowe. Jest też wybór jeśli chodzi o chodzenie w wyższe góry z dzieckiem - Zachodnie to masywne, dość łagodne szczyty, bez większych trudności. 

Pierwszego dnia całą trójką wdrapaliśmy się na Grzesia. Co się Aluta będzie rozdrabniać? Jak góry to góry. Błogosławieni propagatorzy chusty do noszenia. Na całym wyjeździe wózka używaliśmy tylko do chodzenia do pobliskiego sklepu. Przeklęci natomiast Ci, którzy w przewodnikach piszą, że w Tatry można z wózkiem. Mijaliśmy wiele biednych i wytrzęsionych dzieci, zmęczonych i sfrustrowanych rodziców. Wiele niesionych wózków, a nawet jeden połamany, porzucony na poboczu. Alutka niesiona przez nas na zmianę, z wielkim zaciekawieniem łypała na skały, drzewa, ludzi, rodzica idącego obok. Można było z nią pogadać, opowiadać jej o wszystkim, pokazywać. Było jej ciepło, przytulaśnie, wygodnie. Spała, łypała, jadła, zdobywała kolejne szczyty. Chłonęła. Czego chcieć więcej? Widoki zapierające dech w piersiach, takie do poryczenia, więc ryczałam, a co. Wierzę, że ona wszystko czuła i na swój sposób rozumiała. Uczy się świata każdą małą komóreczką swojego tłustego ciałka. Góry, aktywność i wrażliwość na piękno przyrody to coś, co jej chcę wpoić z mlekiem. Czym Lelka za młodu nasiąknie...


Po tej wędrówce wszyscy byliśmy niesamowicie zmęczeni i padliśmy jak muchy. Dla każdego moc wrażeń i świeżego powietrza. To wydawało się przyczyną, ale po kolejnych dniach stworzyliśmy nową teorię...


Owa teoria ma swoje źródło w poranku dnia drugiego, kiedy to zaspaliśmy. Wszyscy. Po szybkiej analizie okazało się, że nie będzie czasu na dwa treningi biegowe. Pędzimy razem do Doliny Kościeliskiej, rozstajemy się przy schronisku. Spotykamy przyjaciół, jest czas na piknik. Ja, Aluta i wielki plecak zdobywamy Staw Smreczyński. Ojciec rodziny wybieguje w tym czasie Przełęcz Tomanową. Czekając na tatę, Alutka może podziwiać innych biegaczy - akurat przy schronisku jest punkt odżywczy na trasie rozgrywanego biegu na 57 km. Bijemy brawo, kibicujemy, heheszkujemy. Wracając do teorii - po powrocie stwierdzam, że ja jestem padnięta jak mucha, a Maciej świeży jak skowronek. Bawi się z Małą Pańcią jakby był na masażu relaksacyjnym a nie na wybieganiu górskim. Hm...


Jeszcze na Grzesiu stwierdziłam, że nie ma innej opcji, nie będę biegała Ścieżką nad Reglami (taki był pierwotny plan), bo nic nie zobaczę. Ja chcę ryczeć, wzruszać się, widoki podziwiać. Znów zmiana planów. Dnia trzeciego lądujemy w Dolinie Kościeliskiej. Maciej zaopatrzony w zapas mleka prosto od mamy, termos i garnek, dzielnie zdobywa Polanę Stoły. Ja w tym czasie mam swoją wycieczkę biegową. Trasę Dolina Kościeliska (czerwony szlak) - Ciemniak - Krzesanica - Małołączniak - Dolina Kościeliska (niebieski i czarny szlak), pokonuję w 3h 33min. Już do końca dnia jestem pełna radości i energii. Maciej nieprzytomny, wyssany z ostatniego grama energii. Ja wręcz przeciwnie - pełna wigoru mam siłę na zabawy i opiekę ze 100% zaangażowaniem. Hm...


Ostatecznym dowodem potwierdzającym naszą teorię był dzień czwarty. Maciej po 5h 18min wyczerpującej wycieczki biegowej przez Grzesia - Rakoń - Wołowiec - Starorobociański Wierch - Ornak (24km) miał zmagazynowane miliony heheszków, przytulasów, wygibasów, piosnek i innych zabaw dla Aluty. Ja w tym czasie przeżółwiłam się do schroniska i z powrotem a czułam się jakby mnie ktoś przez te góry przeciągnął w tempie biegu na 5km.


Nasza teoria to w sumie stara, znana wszystkim prawda, że szczęśliwi rodzice to szczęśliwe dziecko. W naszym przypadku szczęśliwi to wybiegani. Dajemy więc sobie nawzajem taką możliwość. Gdy jestem sama, mogę poczuć swoje potrzeby i na nie zareagować - jeść, pić, siku, leżeć, biec, rozciągać się itd. Gdy jestem z dzieckiem - wyłączam się na siebie, przełączam na Alę. Cały czas skupiam się na niej. Najważniejsze na świecie stają się ciepłe stópki, łapki, wygoda, stopień napełnienia brzuchala, nasłonecznienie gębala, senność, zabawa, tłumaczenie świata, piosenki o misiach w lesie albo o muchach w mucholotach. Najważniejsze staje się to, żeby Aluta miała ciągle uśmiech na twarzy, nawet przez sen. Nie zauważam więc nawet, że jestem głodna czy zmęczona. To wszystko do mnie wraca ze zdwojoną siłą, gdy Młodzież przejmuje Maciej. Po dłuższym czasie sam na sam z dzieckiem nie jestem w stanie odpowiednio reagować na jej potrzeby. Choćbym nawet chciała, pewnych rzeczy nie przeskoczę, nawet kawa nie pomoże. Aluta wyczuwa moje zmęczenie, nastrój, brak pełnego zaangażowania w zabawę. Wtedy nie ma heheszków.


Czas tylko dla siebie jest potrzebny właśnie po to, żeby można było być lepszym rodzicem.

2 komentarze:

  1. Grzegorz Ryszko19 sierpnia 2016 13:35

    Niech Wam do głowy nie przyjdzie tylko wpojenia tego dziecku :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Miło się czyta Wasz blog, zwłaszcza jak piszesz o górach :-) Pozdrawiam z naszych przepięknych Tatr :-) Do zobaczenia niedługo w fitklubie :-)

    OdpowiedzUsuń