Wczoraj ukończyłam 12km bieg w Bogdance. -7 st. C, wiatr. Tempo 5:07. Treningowo, bez spinki, bo przecież zaledwie tydzień temu dałam z siebie maksa podczas kolejnej Dychy, organizm musi odpocząć.
Wszystko w tym zdaniu wydaje mi się surrealistyczne.
Rok temu marzyłam o zejściu na treningu do 6 minut/km. A dziś? Mam takie marzenia i cele, o jakie bym siebie nie podejrzewała. Aktywność fizyczna pozwala mi robić to, co bez niej nie byłoby mi dostępne. Pokonywanie granic, własnych słabości, walka. To nie są już puste słowa. To moja rzeczywistość.
Dziś przeglądałam plany treningowe na złamanie 40 minut na 10km. Szaleństwo? Być może. Ale wiem, że ciężka praca - trening biegowy, aerobik, dieta - w końcu doprowadzą mnie do tego celu.
Surrealistyczne? Być może. Nie ma rzeczy niemożliwych, tak bardzo się o tym przekonuję każdego dnia.
Dowodem na to jest Maciek. W pierwszym roku jego biegania bardzo cieszył się z czasów, jakie obecnie (mniej więcej) uzyskuję ja. A teraz? 3. w swojej kategorii wiekowej, mając nie lada konkurentów! Jestem taka dumna - nie tylko z jego sprawności, szybkości, ale przede wszystkim z wytrwałości w dążeniu do celu i z wiary w siebie. Bo bez tego ani rusz. Jak człowiek zaczyna wierzyć w siebie, otwierają się przed nim nieskończone możliwości, jakby otwierały się nagle drzwi a do środka wpada świeży, rześki powiew, płuca wypełniają się tlenem, możesz wszystko. I nie chodzi o taką wiarę, że jestem najlepszy, już wszystko wiem i umiem. Ale o taką, która pozwala marzyć.
Umieć marzyć, mieć marzenia, robić wszystko, żeby je zrealizować. Brać sprawy w swoje ręce. To nie są puste słowa. Ze zdumieniem odkrywam to właśnie teraz, po 28 latach bycia na tym świecie, po 2 latach biegania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz