Nie lubię biegać zimą. Ja to uwielbiam.
Biały puch,
skrzypiący pod stopami, niebieskie niebo, krystaliczne powietrze...
Stop. W naszych warunkach częściej ciemno, ciężki śnieg po pas, wiatr.
Ale kilka rzeczy jest niezmiennych - walka ze sobą. I to często
zwycięska. Z pragmatycznego punktu widzenia - kocham zimę za to, że mogę
się zahartować, wzmacniać ciało, zdrowie, siłę biegową. Po zimie w nowy
sezon startowy wchodzę jak nowo narodzona, z możliwościami o jakich nie
śniłam rok wcześniej. Z romantycznego punktu widzenia - kocham bieganie
zimą za to, że jest takim wyzwaniem. Że zmusza mnie do pokonywania
swoich słabości, do poznawania swych granic. Bieganie zimą utwierdza
mnie też w przekonaniu, że biegacz, jak wielu sportowców, to wyjątkowa
istota. Choćby wczoraj... Bieg na 12 km. w Bogdance. W biurze zawodów
ponad 100 osób, każdy ze swoim wymyślnym sposobem na ochronę przed
zimnem - ja mam na sobie polarową czapkę i "profesjonalne" rękawki
zrobione z długich skarpet ;) Ciepło, herbata z cytryną, drożdżówki,
krzesełka, tak miło... I nagle, o 11:00 ten tłum wylewa się na dwór, by
przy temp. -8 gnać co sił w nogach przez 12 km! Kończymy bieg, włosy
przymarzają do twarzy, nie czujemy rąk, ktoś musi mi pomóc w zdjęciu
rękawiczek, nogi szczypią... Ale w sercu jest gorąco, oczy się śmieją.
Po raz kolejny się udało, udało wygrać ze sobą, pokazać, że nie ma złej
pogody na bieganie. Wszystko jest możliwe. Teraz tylko marzę o białym
puchu, skrzypiącym pod stopami... A w międzyczasie - biegam, biegam!
O, Szuby założyły swojego bloga!!! :) To ja czekam z niecierpliwością na pierwszy wpis Maćka !!!
OdpowiedzUsuń