wtorek, 7 kwietnia 2015

Męskim okiem – czas na czas

Do tej pory wszystkie posty pisała Żona, ale że Szuby to liczba mnoga, poprodukuję się i ja.

38:44, 1:30:22. Te cyferki, czyli najlepsze rezultaty na 10K i połówkę określają moje bieganie. Mam wielu znajomych w biegowym środowisku i mają oni naprawdę szerokie spektrum motywacji do uprawiania tego sportu. Nie żebym ich nie podzielał – też uwielbiam pobyć sam w lesie, też lubię widzieć jak sport wpływa na moje ciało, też lubię atmosferę biegów, też to, też tamto... Ale jak spojrzę tak głęboko w siebie, to kręci mnie podkręcanie czasów.

Jak zaczynałem brać udział w biegach miałem marzenie – zejść poniżej 40 minut na dychę. Z czasem ok. 48 minut w pierwszej na maxa zaliczonej dyszce wydawało mi się to na granicy osiągalności. Ten czas wymagał czasu – póki byłem niecierpliwy i chciałem za bardzo, były kontuzje i de facto dalej niż bliżej do celu. Na jesieni się jednak udało i... to był trudny moment. Nie ze względu na zadyszkę po dyszce, tylko poczucie, że nie wiem co dalej. Ciężko nie mieć marzeń. Mistrzem świata już nie będę, tyle wiem. Ale jak daleko mogę spojrzeć, żeby było dość śmiało i nadal realnie?

Pół roku nie wystarczyło żebym odpowiedział sobie na to pytanie. I wydaje mi się, że wiem o sobie raczej coraz mniej niż więcej. Mimo całego dyskomfortu tej sytuacji, wszystko dopiero czas pokaże...



1 komentarz:

  1. Szubcio wrzucił posta!!! :D No i git. Fajnie się z żoną uzupełniacie :)

    OdpowiedzUsuń