38:44, 1:30:22. Te cyferki, czyli
najlepsze rezultaty na 10K i połówkę określają moje bieganie.
Mam wielu znajomych w biegowym środowisku i mają oni naprawdę
szerokie spektrum motywacji do uprawiania tego sportu. Nie żebym ich
nie podzielał – też uwielbiam pobyć sam w lesie, też lubię
widzieć jak sport wpływa na moje ciało, też lubię atmosferę
biegów, też to, też tamto... Ale jak spojrzę tak głęboko w
siebie, to kręci mnie podkręcanie czasów.
Jak zaczynałem brać udział w biegach
miałem marzenie – zejść poniżej 40 minut na dychę. Z czasem
ok. 48 minut w pierwszej na maxa zaliczonej dyszce wydawało mi się
to na granicy osiągalności. Ten czas wymagał czasu – póki byłem
niecierpliwy i chciałem za bardzo, były kontuzje i de facto dalej
niż bliżej do celu. Na jesieni się jednak udało i... to był
trudny moment. Nie ze względu na zadyszkę po dyszce, tylko
poczucie, że nie wiem co dalej. Ciężko nie mieć marzeń. Mistrzem
świata już nie będę, tyle wiem. Ale jak daleko mogę spojrzeć,
żeby było dość śmiało i nadal realnie?
Pół roku nie wystarczyło żebym
odpowiedział sobie na to pytanie. I wydaje mi się, że wiem o sobie
raczej coraz mniej niż więcej. Mimo całego dyskomfortu tej
sytuacji, wszystko dopiero czas pokaże...
Szubcio wrzucił posta!!! :D No i git. Fajnie się z żoną uzupełniacie :)
OdpowiedzUsuń