Kiedyś z okazji Walentynek zrobiliśmy taką oto trasę. |
To już 3 lata, odkąd zaczęliśmy biegać. Skórzana rocznica. My za chwilę będziemy obchodzić drewnianą. Kto wie, może też dzięki wspólnym kilometrom czujemy się cały czas jak w miesiącu miodowym? :)
Pierwszy półmaraton i ukochana koszulka. |
Ulubiony moment po biegu. |
Dycha. Wtedy jarałam się czasem 56 minut :) |
W najlepszym Starym Gaju. |
Ileż się Maciej
musiał przekleństw osłuchać ode mnie na początku! Pierwszą próbę podjęliśmy na
Bronowicach, mieszkając na osiedlu o wątpliwej urodzie i poziomie
bezpieczeństwa. Udało się wyjść. Tak jakby jeden raz. Podziwiam Cię Kasiu, że mieszkasz tam teraz i masz z biegania tam przyjemność. Ja kilka lat temu byłam na to cienka.
Mnóstwo miejsc zwiedziliśmy w biegu. To szybszy i ciekawszy sposób na wycieczki. |
Nowa okolica dała większe możliwości. Las, wąwóz, spokój. W
międzyczasie Dziki Maraton, tłumy harcerzy-wolontariuszy – wtedy jeszcze
byliśmy zaangażowani. Znajomi albo biegi organizowali, albo biegali, albo jedno
i drugie.
Kocham długie wybiegania. Tiaa. |
Zaczęły się "biegi" po wąwozie z brzydkimi słowami,
łzami i nerwami. Teraz się śmiejemy, ale wtedy nikomu nie było do śmiechu.
:) |
Czemu wytrwaliśmy? Cieszyły postępy, kusiła Pierwsza z
Pierwszych Dych. Pierwszy start, świetna impreza. Rezultat żałosny w porównaniu
do obecnych, bo 1:06. Potem Biegnij Warszawo, tysiące ludzi, koszulka, którą do
tej pory wybieguję i uwielbiam. Ta atmosfera – podniosła, uroczysta, ludzie,
biegacze, wszędzie ludzie. Półmaraton warszawski. Ten słynny, 2013, zimowy,
jedyny z minusową temperaturą. Pierwszy raz taki dystans. Ileż ja błędów i
dziwnych rzeczy wtedy robiłam! Tak bardzo nie znałam swojego organizmu. I głowy.
Kilka dych współorganizowałam. Płakałam na mecie Pierwszego
Lubelskiego Maratonu, w którym biegł Maciek. Jak ja płakałam, wzruszałam się! Im
było tak ciężko, walczyli do końca! Dosłownie!
Nadszedł czas na maraton. Może za wcześnie? Czas 4:56 czy
jakoś tak to marszobieg właściwie. Potem kolejny, Poznań, 4:06. Górski Lubelski, 4:07. Najcenniejszy. Po drodze 3 obozy biegowe. Niższa waga, więcej ćwiczeń, inne
odżywianie, różne techniki treningowe, eksperymenty. Nudy nie ma, oj nie!
Była krew, dużo potu i łez. Złości i radości. Dumy i
zwątpienia. Długo dochodziłam do momentu, że mogę sobie pobiec „na luzie” 20 km
i podziwiać przy tym widoki. A jeszcze tyle przede mną, jeszcze tyle mogę, moje
ciało tyle może! Po coraz lepszych czasach wierzę, że stać mnie na wiele. I
będę ciężko trenować, by móc doświadczać najcudowniejszych uczuć, które daje mi
bieganie.
A kocham przede wszystkim te chwile, gdy na mecie wpadam
ledwo żywa, nic nie widząca, w ramiona Maćka, i on jest taki dumny, i ja taka
szczęśliwa! Bo to ja sama sobie zawdzięczam kolejne zwycięstwo, kolejny sukces!
Tylko ja wiem, ile pracy to kosztuje.
Warto.
Nasze życie zmieniło się radykalnie. Już nie ma wątpliwości,
co robimy w weekend, w wakacje. Rytm określają treningi i starty. Poza tym
toczy się normalne życie – moja praca na etacie, własna działalność Maćka,
aerobik, impro… Dzięki bieganiu zyskał każdy z tych obszarów. Choćby moje
klubowiczki – odkąd biegam, mam takiego powera, że wszystkie moje zajęcia są
kardio :) I widzę, że one chętniej ćwiczą, odkąd widzą, że staram się rozwijam i sport jest fajny :)
A najważniejsza rzecz, jaką zmieniło bieganie to LUDZIE! Mnóstwo wspaniałych, wartościowych osób spotkałam i nadal spotykam dzięki wyjątkowej atmosferze wśród biegaczy. Mijamy się na biegowych ścieżkach, spotykamy na startach, kiedyś przy wolontariacie. Zawsze jest z kim porozmawiać, pójść na... soczek czy wyjechać. Zawsze jest ktoś, kto jest moją inspiracją i ktoś, komu mogę pomóc ja. Albo po prostu pobyć razem, pogadać o bieganiu, o dietach, sprzęcie i innych fascynujących rzeczach. (Z rozmowami o bieganiu jest jak z gadaniem o dzieciach przy bezdzietnych, dlatego większość naszych przyjaciół biega ;p)
Już nie boję, się co będzie z bieganiem. To pasja, która
zakorzeniła się na dłużej. Nie ma nudy. Jest jeszcze tyle gór do zdobycia!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz