Po co
łatwiej skoro można trudniej? I wio przez bagno po pachy. Takie mam
wspomnienie z harcerskiej młodości. Na połówce w Chełmie nie
dało się wybrać trasy, po prostu było trudno. I
satysfakcjonująco, tak jak wtedy w bagnie.
Życiówka, chociaż
wolniejsza niż dałoby się osiągnąć w innych warunkach – dumna
i radosna. Pamiętam nadal niedosyt jaki czułem po ostatniej Dyszce,
mimo iż rekordowej. Miało być kilkadziesiąt sekund szybciej, ale
nie wyszło. Tam ukształtowanie terenu i pogoda sprzyjały, a co
złego to moja niemoc. Po biegu z Bieluchem mam poczucie, że
wyszarpałem z tej gorącej i pagórkowatej trasy wszystkie sekundy
jakie się dało. Cenne uczucie.
Już po. Wygląd adekwatny do samopoczucia. Drzewo się przydało. Wybrałem w miarę ładne zdjęcie.
Pechowo
na wszystkich szybkich treningach przed zawodami pogoda mi sprzyjała
– chłodek, deszcz. Takie warunki miałem przetestowane i plus
minus pod to dobraną taktykę. Ale w Chełmie już na trzecim kilometrze
wiedziałem, że będzie trzeba improwizować, bo w ustach sucho, a
tętno jakoś tak o 10 uderzeń za szybkie jak na tę prędkość.
Trzymać tempo czy tętno? Coś tam, coś tam – wyszła alternatywna
taktyka „na rympał”, czyli bieg z malejącą prędkością :)
Teoretycznie tak się nie biega, ale praktycznie jak widać się da
:) Dokładniej rzecz biorąc tak to wyglądało:
Na
zbiegu za 3km goniłem sekundy, które z pełną świadomością
wypuściłem na podbiegu przez deptak. Tempo średnie pierwszej
części wyszło ciut wolniejsze niż tempówek na treningach. Tyle,
że było dużo za szybkie. Nie było z czego gonić na drugiej
części dystansu, oj nie. Punktów z wodą wyczekiwałem jak
zbawienia, żarłem sole, żarłem żele, ale wiedziałem, że to
dużo nie da. No cóż, jakby było za łatwo, to byłoby nudno.
Chyba mam w sobie jakieś masochistyczne skłonności do trudnych
warunków. Dzięki Dracon za te bagna... Byłem zadowolony z zimowej,
pagórkowatej Dychy i zawiedziony szybszą, płaską kilka miesięcy
później. Aż strach startować na jakiejś płaskiej połówce po
wakacjach lub wczesną wiosną, bo deprecha będzie... Na razie raduję się straszliwie z
wyniku 1:28:13 i będę miło wspominał Chełm. Chociaż nie wiem
czy jeszcze przyjadę tu biegać :)
Masaż lodem. Masochizm c.d.
No i
na koniec dzięki wielkie dla groupies i grup wsparcia – żony,
Babczyńskich i ekipy PR:
Żony kibicujące, w tym jedna moja (ta na RÓŻOWO).
Perfect Runner zdjęcia nie odpuści. Teraz nikt mi nie powie, że koło szybkich biegaczy nawet nie stałem :) Graty dla wszystkich, bo jak nie podium to życiówka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz